Niestety miałam pewne problemy z przekonaniem rodziców, co do mojego czasu spędzanego przed monitorem ^^'.
W tym poście chciałabym przedstawić wam fragment opowiadania, które napisała sobie tak "na boczku" w Wordzie, kiedy nikt nie patrzył ^^.
Młoda Róża
Odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam w dół.
Otulona mrokiem ulica była zupełnie pusta. Wypuściłam głośno powietrze ze
zniecierpliwienia, przeplatanego zaczątkami irytacji. Dwójka moich partnerów od
misji znów się kłóciła. Miałam szczerą ochotę wbić metalowy pilniczek – którym
właśnie kształtowałam długie paznokcie – w oczodół każdego z nich, aż białko i
tęczówka wypłyną na wierzch, ale stłumiłam w sobie te mordercze zapędy.
Zabijałam tylko na zlecenia – nigdy z własnych pobudek.
- Zamknij się w końcu! – Warknęła pół głosem
brunetka o jaskrawo-zielonych oczach (nosiła kontakty) w stronę ciemnookiego
gołogłowca.
- Sama się przymknij! – Odsyknął jej mężczyzna.
- Ja? To ty to zacząłeś, a to ja mam się zamknąć?! –
Charkotała z niedowierzaniem.
I
to mają być zabójcy na zlecenie?, pomyślałam
rozgoryczona. Żałowałam decyzji przeniesienia mnie do tej grupy już pierwszego
dnia. Kaya (kobieta) wyraźnie nie pałała sympatią do Ruki’ego (mężczyzna), a
ilość podejmowanych misji tylko tę niechęć pogłębiała. Nie wiedziałam też, jak
wielkim musiał być kretynem ten, który dobrał nas w drużynę. Styl walki Kayi
kłóci się kompletnie ze stylem Ruki’ego, przez co cały czas wchodzili sobie w
drogę. Do tego oboje inteligencją nie grzeszyli, więc wszystko zostawało na
mojej głowie. To ja byłam mózgiem każdej operacji, dzięki czemu w jakiś
mega-fartowny sposób każde zlecenie kończyliśmy sukcesem. Ale powoli mój umysł
się przegrzewał, a najgorsze było to, że miałam pełną świadomość
odpowiedzialności za swój team. Beze mnie
by zginęli, prychnęłam w myślach. Nie darzyłam ciepłymi uczuciami żadnego z
nich. Chodziliśmy razem na misje, bo musieliśmy – to wszystko.
Znów zerknęłam w dół. Cisza. Zero ruchu. Tylko
światła latarni i pusta ulica. To czekanie mnie dobijało – zwłaszcza z parą
rozwścieczonych partnerów, pogrążonych w ciężkiej sprzeczce. Według naszych
źródeł cel miał pojawić się za…
Zmieszana wyjęłam telefon z kabury na udzie. Za dwie
minuty. Wróciłam do piłowania paznokci. Ciągły jazgot tamtej dwójki wywoływał u
mnie sadystyczne myśli, w których wiją się oboje, krzywiąc z bólu i błagając o
litość. Jeszcze trochę i ja będę o nią
błagać, bo nie wytrzymam z nimi minuty dłużej!, jęknęłam mentalnym głosem.
W momencie, kiedy Kaya dała facetowi prawego sierpowego w twarz, nie wytrzymałam
i odwróciłam się do nich powoli. Sama wyczuwałam mroczną aurę mordercy, którą
zazwyczaj trzymałam pod kluczem, a która widywała światło dzienne w momentach
mojej wściekłości. I to był taki moment.
- Możecie, do cholery jasnej, skupić się na misji, a
nie lać się i dogryzać, jak para przedszkolaków?! – Z każdym słowem mój ton
głosu podnosił się, żeby pod koniec zdania niemal krzyknąć.
Uciszyli się i wbili we mnie przestraszone
spojrzenia. Jak dzieci, które dostają reprymendę od rozwścieczonej matki. Na powrót
obróciłam się przodem do – dotąd pustej – ulicy. Teraz przemierzał ją lekko
poddenerwowany mężczyzna w jasnym garniturze, na który narzucony był czarny
płaszcz. To nasz cel.
Wyjęłam moje ulubione pistolety – Bliźniaczki Rose.
Nosiły taką nazwę z powodu wygrawerowanych róż na zewnętrznych, żelaznych
elementach. Wystawiłam przed siebie dłoń z prawą Bliźniaczką i już zaciskałam
palec na spuście, kiedy poczułam gwałtowne szarpnięcie. Okazało się, że to
Ruki. Sam ściskał mocno swoją broń, mając na celowniku mężczyznę.
- Ja to zrobię, mała. – Warknął w moją stronę, kiedy
oburzona i lekko oszołomiona zbierałam się z ziemi. – Nie możesz zawsze zbierać
wszystkich laurów.
W tym momencie odepchnęła go Kaya i – podobnie jak
ja i Ruki – zaczęła wymierzać strzał.
- Lepiej ja to zrobię, bo pewnie wszystko
spartolisz, idioto. – Powiedziała pewnym siebie tonem.
- Że niby ja zawsze wszystko knocę? A co było na
ostatniej misji? Pamiętasz, jak…! – I zaczął jej wypominać wszystkie „ponoć”
popełnione przez nią błędy.
W tym samym czasie cel znikał już za zakrętem. Co za para bałwanów! Przemknęłam obok
nich – nawet się nie zorientowali – i pobiegłam za celem. Mijając w pędzie
kolejne ciemne uliczki znalazłam się dokładnie siedem metrów za mężczyzną. Tym
razem nieograniczana przez zidiociałych partnerów, wymierzyłam obie lufy i
nacisnęłam spusty w tym samym czasie. Rozległ się huk strzałów, a mnie
delikatnie odrzuciło do tyłu, do czego już przywykłam. Gdy dym z luf opadł,
spostrzegłam tylko ciało celu, który nie był już celem.
Stałam znudzona w gabinecie naszego szefa, który
przydzielał nam misje. Dwójka partnerów kłóciła się za moimi plecami, tak
zażarcie i z tak wielkim zapałem, że nie można było odróżnić poszczególnych
słów. Tym czasem szef – z ulizanymi, brązowymi włosami i oczami podobnego
koloru, ubrany w ciemny garniak – szukał czegoś zapalczywie, jakby napędzał się
słowami: „Im szybciej to załatwię, tym szybciej sobie stąd pójdą”. Biedak.
- Cisza! – Zagrzmiał, a Kaya i Ruki zwrócili na
niego oczy, uciszając się przy tym. Alle luja! – Już od pewnego czasu
zastanawiałem się nad tym i nadszedł czas, żeby zmienić waszą grupę.
Czy on… czy on właśnie powiedział, że uwolni mnie od
tej dwójki?! O niczym innym nie marzyłam!
- Od dziś, droga Katsuro, będziesz należeć do drużyny
złożonej z Akai’ego i Kei’a Yotshima.
Hm, rodzeństwo… Może być ciekawie.
- Ty, Kayo, zostajesz przydzielona do Yumi Akeri i
Zakury Sasakawa. – Kobieta widocznie odetchnęła z ulgą. W jej drużynie były
same kobiety, co cieszyło ją z powodu jej małego odruchu feministycznego.
- Co do Rukiego… - Pogrzebał w papierach. – Należysz
od dzisiaj do drużyny złożonej z Akamaki’ego Hiouki i Naomi Ryuume. – Ruki
tylko skinął głową. – To wszystko. Ze swoimi nowymi partnerami spotkacie się
jutro w południe w głównym holu.
Odmaszerowaliśmy. Za drzwiami pomiędzy naszą trójką
zapadła głucha cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć, więc wspaniałomyślnie
zabrałam głos.
- Nie będę wam tu chrzanić o owocnej współpracy i o
tym, jak to trudno jest mi się z wami rozstać – Zaczęłam. – ale bez was i tych
waszych kłótni będzie mi… dziwnie. – Brunetka posłała mi jedynie uśmiech, w
którym zawarte były, dotąd skrywane, ciepłe uczucia do mojej osoby. Ruki
pozostał niewzruszony. – Życzę wam udanych misji i lepszego porozumienia w
grupie. No to… na razie.
I rozeszliśmy się. W wielkim, nowoczesnym budynku,
który był „Biurem Nieruchomości” (ta nazwa to tylko przykrywka dla „Związku
Zabójców”) znajdowały się apartamentowce na najwyższym piętrze. Zostały
zbudowane na potrzebę chwilowo bezdomnych morderców. Ja także tam mieszkałam,
bo po co szukać domu, jeżeli można wynająć lokum w miejscu pracy? Do tego tak
luksusowe?
Otworzyłam drzwi z perwersyjnym numerem „69” i
weszłam do środka. Salon utrzymany w jasnych kolorach prezentował się
nieskazitelnie, jakby nikt tu nie mieszkał. Zdjęłam czarne trampki i przeszłam
do sypialni. Tu także wszędzie królowała biel. Ściany w jasno-beżowym kolorze,
białe biurko, szafka, półki, łóżko ze zwiewnym baldachimem, okrągły, puchaty
dywan na jasnych panelach – to wszystko pozwoliło mi się uspokoić.
Padłam na łóżko. Wypełniłam dzisiaj pięć misji i
byłam skonana. Czułam niemiłą woń potu z dolnej części rękawów łososiowej
koszulki. Ona sama sprawiła, że nieposłuszne dotąd nogi pozwoliły na
przeniesienie na nie ciężaru ciała. Skierowałam się w stronę łazienki.
Po gorącym prysznicu spojrzałam w zawieszone na
ścianie, ogromne lustro. Ujrzałam w nim piękną dziewczynę o jasnej cerze,
ciemno-brązowych, niemal czarnych włosach i fioletowych, dużych oczach.
Najdłuższe pukle sięgały bioder. Czasami nie wierzyłam w swoją urodę, mimo, że
byłam jej w pełni świadoma i potrafiłam wykorzystać ją we własnych celach.
Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z łazienki. W
przeciwieństwie do reszty domu, w sypialni panował krajobraz, jak po huraganie.
Wszędzie walały się ubrania, papierki po słodyczach i najróżniejsza broń.
Zmierzając w stronę łóżka, nadepnęłam na coś metalowego. Podniosłam owo coś, co
okazało się małym sztyletem do rzucania. Moja pierwsza broń… W Związku Zabójców
pracowałam już od trzech lat i – nieskromnie powiem – byłam elitą. Potrafiłam
używać pistoletów, karabinów (maszynowych), wiatrówek, bazook, noży, sztyletów
i własnych pięści. Jednak medal miał swoją drugą stronę. Prawda, byłam jedną z
najlepszych, ale też z najmłodszych. Miałam dopiero szesnaście lat. Policja
znała mnie jako morderczą nastolatkę o pseudonimie „Młoda Róża”, z czego byłam
głupio dumna. Tylko najlepszym nadawali nazwy.
Wygrzebałam spod stosu ciuchów na biurku
jasno-zielonego laptopa. Wygładziłam nieporadnie skołtunioną kołdrę i opadłam
na poduszki. Uruchomiłam komputer, a gdy był już gotów do użycia, wpisałam w
wyszukiwarkę „Związek Zabójców”. Kliknęłam na pierwszy link. Ekran nagle
poczerniał, a na środku pojawiło się małe okienko, w którym trzeba było wpisać
imię, nazwisko i hasło. Tylko zabójcy Rangi S mieli prawo do posiadania konta
na stronie naszej organizacji. Wpisałam dane, po czym kliknęłam zakładkę
„Pracownicy”. Przed spotkaniem musiałam wyszukać tych braci. Szukałam dobre
dziesięć minut, aż w końcu natrafiłam na wpis „Bracia Yotshima”.
Otworzyłam go
i pogrążyłam się w lekturze.
„Bracia
Yotshima znani są ze swojej skuteczności i dokładności. To jedni z najmłodszych
zabójców Rangi S w organizacji. Przez władze nazywani „Bliźniaczymi Smokami” ze
względu na swoją broń – pistoletami z żelaznymi łuskami w niektórych miejscach
i wygrawerowanych smoków od zewnętrznej strony. Starszy – Akai – nazywany jest
Smokiem Cienia, a młodszy – Kei – to Smok Światła. Możliwe, że jest to związane
z kontrastem charakteru, lub wyglądu. Nigdy nie zostało to potwierdzone. Zawsze
pracują w duecie, nie dopuszczając do siebie nikogo.”
Zamrugałam kilkakrotnie. Bliźniacze Smoki? Pierwsze
słyszę. Ranga S? Dlaczego nic o tym nie wiem?! Najmłodsi? W moim sercu powoli
zaczęła kiełkować nadzieja. Może jednak nie byłam jedyna? Może był ktoś
jeszcze?
Z pogodnymi myślami odłożyłam laptop, otuliłam się
kołdrą i wtuliłam w poduszkę, pozwalając Morfeuszowi na wzięcie mnie w swoje
objęcia.
Rozczesałam potargane po spaniu włosy, krzywiąc się
raz po raz. Ubrałam się tak, jak to robi Młoda Róża, czyli luźna, biała
koszulka z czarnym napisem „Killer”, wpuszczoną w czarną spódniczkę do połowy
ud, czarne zakolanówki i trampki tego samego koloru. Do tego opaska na włosy z
maleńkim, czarnym cylinderkiem. Gotowa! Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, po
czym zerknęłam na zegar. Za szesnaście minut spotkanie.
Ruszyłam do drzwi, a gdy stałam już na korytarzu,
zamknęłam mieszkanie i schowałam klucz do kabury, która zajmowała obowiązkowe
miejsce na moim udzie. Broń – jest, klucz – jest, chyba miałam wszystko…
Naciągnęłam mocniej rękawiczki bez palców i poszłam w stronę windy.
Byłam tak otumaniona myślami o spotkaniu, że wpadłam
na kogoś. Po zderzeniu z twardym torsem, odskoczyłam, przyczajając się jak
zaniepokojona pantera. Ofiarą mojej głupoty okazał się młody chłopak. Miał
rozczochrane, jasne blond włosy, ciemno-niebieskie oczy i jasną cerę. Grzywka
przysłaniała jego prawe oko do połowy, co dawało iście… uroczy efekt.
Blondyn, podobnie jak ja, przybrał pozycję, która aż
krzyczała: „UWAGA! Jestem gotowy na wszystko!”. Kiedy mierzyliśmy się
podejrzliwymi spojrzeniami, a żadne z nas się nie ruszało, stopniowo
odzyskiwałam spokój. Po kilku minutach wróciłam do stanu sprzed zderzenia. Z
nim było podobnie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że wypadałoby przeprosić.
- Gomen nasai. – Skłoniłam się lekko. – Jestem
ostatnio jakaś rozkojarzona…
Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam się mu tłumaczyć! Z
jakiej paki?! Ku mojemu zdziwieniu blondyn, zamiast mruknąć coś w odpowiedzi i
odejść, uśmiechnął się zniewalająco. Poczułam, jak pieką mnie policzki.
Natychmiast, bez zastanowienia i odruchowo przyłożyłam do nich dłonie, próbując
ukryć dowód jakiegokolwiek zawstydzenia.
- Ja także przepraszam! – Odparł, czochrając sobie
włosy. – Spieszyłem się i cię nie zauważyłem.
Wpatrywałam się w niego, jak zaczarowana, ale w porę
się opamiętałam. Jak to tak? Najmłodsza zabójczyni Rangi S, wielka Młoda Róża,
która precyzyjnie oddaje każdy strzał miałaby zostać oczarowana przez chłopaka
w podobnym wieku? Pff! W życiu! Ciekawość wyparła dumę, co mnie samą
zaskoczyło.
- A gdzie się tak spieszysz? – Zagadnęłam, wciskając
guzik windy.
Chłopak zmierzył mnie nieufnym spojrzeniem.
Widocznie próbował doszukać się jakichś ukrytych zamiarów z mojej strony. I nie
znalazł za wiele, bo naprawdę byłam tylko ciekawa.
- Ja i brat mamy poznać nową partnerkę do misji. –
Burknął w odpowiedzi.
Brat? Partnerkę? Chwila… Czy to możliwe, że to był
Kei Yotshima – Smok Światła? Bardzo pasował do tej roli, a uzyskane przeze mnie
fakty tylko potwierdzały te domysły. Pomyślałam, że jeśli ja wiem kim on jest,
ale on nie wie kim jestem ja, można by się trochę pobawić i pozgrywać głupią.
Zrobiłam więc zaciekawioną minę.
- O. A któż to taki, jeśli można spytać?
- Ech, jakaś młoda dziewczyna Rangi S. Podobno
młodsza od nas. – Tym razem odpowiedział bez zastanowienia, jakby
przeświadczony o moim niewtajemniczeniu w sprawę. – Jej pseudonim to Młoda
Róża.
Wyszliśmy z windy, wkraczając tym samym do holu.
Młoda Róża… Tak, teraz miałam pełnie potwierdzenie, że jest to jeden z moich
dwóch nowych partnerów do misji. Zauważyłam na środku pomieszczenia grupę
ludzi. Niektórzy wyglądali zwyczajnie, inni postawili na oryginalność, lecz
każdy miał wytatuowany symbol Związku Zabójców na odpowiadającej części ciała –
oficjalny akt przynależności. Swój miałam na karku, więc przysłaniały go włosy.
Kei ruszył w stronę samotnie stojącego chłopaka,
który wyraźnie na coś czekał. Byłam pewna, że jest to drugi brat – Akai. Miał
czarne włosy w podobnym nieładzie, co młodszy brat, ciemno-niebieskie oczy i
znudzony wyraz twarzy. Grzywka przysłaniała jego lewe oko. On także wyglądał
nieziemsko dobrze, ale nie dałam poznać po sobie z jak wielkim zachwytem
przyswoiłam tę informację.
Kiedy byliśmy już blisko bruneta postanowiłam w
końcu się ujawnić. Zwróciłam się do blondyna, wracając do wątku rozmowy.
- A skąd ta nazwa? – Spytałam, nadal grając nieświadomą.
Staliśmy już obok Akai’a, którego Kei powitał
przyjacielskim uśmiechem. Natomiast czarnowłosy przeszywał mnie spojrzeniem pod
tytułem „Fajnie, że zakumplowałaś się z moim bratem, ale możesz już sobie
pójść”. Oj poczekaj, słonko.
- Bo na jej pistoletach wygrawerowane są róże, a co?
– Odparł, spoglądając na mnie z ukosa.
Uśmiechnęłam się szeroko, po czym sięgnęłam pod
spódniczkę i wyjęłam z kabur Bliźniaczki, przekręcając je zewnętrzną stroną do
góry tak, żeby wspomniane kwiaty były pod światło jeszcze bardziej widoczne.
- Takie róże? – Zachichotałam na widok ich min. –
Myślę, że tak. – Odpowiedziałam sama sobie.
Dwie pary niebieskich tęczówek wgapiały się we mnie,
pojmując powoli fakt, iż to ja jestem ich nową partnerką. Po przyswojeniu tej
informacji, spojrzeli na siebie w taki sposób, jakby prowadzili niemą rozmowę:
„- Wiedziałeś?
- Nie.
- Ja też nie.”
Naprawdę, starałam się tłumić śmiech z całych sił,
lecz on narastał i narastał, aż w końcu byłam zmuszona do zatkania sobie dłonią
ust, żeby trzęsące mną salwy śmiechu nie zwabiły wzroku innych. Tymczasem
bliźniacy nadal wpatrywali się we mnie, Kei – urażony, Akai – oburzony.
Rozumiałam ich uczucia, ale fakt, że mogłam wkręcić młodszego i zrobiłam to bez
zbędnych zahamowań seryjnie mnie rozbawiał.
- Sz-szkoda, że nie widzicie swoich min. –
Wykrztusiłam, próbując oddychać spokojnie. – Bezcenny widok.
Blondyn znów wyglądał na urażonego. Przecież to jego
oszukałam w tak dziecinny sposób. Miałam jednak szesnaście lat i wolno mi było
od czasu do czasu zrobić coś głupiego.
- Dlaczego mi się nie przedstawiłaś? – Burknął.
- Ty też tego nie zrobiłeś, więc się mnie nie
czepiaj. – Wypomniałam mu tonem oskarżonej o niepopełnione przestępstwo. –
Wywnioskowałam kim jesteś, bo powiedziałeś mi, że masz brata i że idziesz na
spotkanie z nową partnerką. Wiedziałam wtedy, że moi nowi partnerzy to
rodzeństwo, a po przeczytaniu akt na stronie Związku wiedziałam już, czego się
spodziewać. Nie moja wina, że nie poznałeś mnie od razu.
Ten tylko wydał z siebie dźwięk podobny do „Pff!” i
odwrócił głowę. Natomiast Akai nadal mi się przypatrywał z nieodgadnionym
wyrazem twarzy. Wyglądał na pokrążonego w rozmyślaniach.
- Ale zacznijmy od początku. – Zaproponowałam, na co
Kei znów na mnie spojrzał. – Ryuuzawa Katsura. – Skłoniłam się lekko.
- Yotshima Kei. – Blondwłosy skinął głową.
- Yotshima Akai. – Brunet również kiwnął na mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz